Strona:Lew Tołstoj - Spowiedź.pdf/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głosom lasu. Słuchałem i myślałem wciąż o jednem i tem samem, tak jak ciągle myślałem przez te ostatnie trzy lata. Znowu szukałem boga.
„Dobrze, niema boga,” — mówiłem sobie, — niema takiego, któryby nie był wytworem mojej imaginacji, a rzeczywistością, taką jak moje życie, — niemo takiego. I nic, żaden cud nie może mi go okazać, bo cuda będą też wytworem mojej imaginacji i to w dodatku nierozumnym”.
„Ale pojęcie moje o bogu, o tym, którego szukam?” — spytałem siebie. — „Skąd się wzięło to pojęcie?” I znowu na myśl tę duszę mą zalały fale radości życiowej. Wszystko dokoła mnie ożyło, nabrało wyrazu. Ale radość moja nie trwała długo. Rozum prowadził dalej swą robotę. „Pojęcie boga — nie jest bogiem,” — powiedziałem sobie, — „Pojęcie jest tem, co się dzieje we mnie, pojęcie o bogu mogę w sobie wzbudzić i mogę nie wzbudzić. To nie to, czego szukam. Szukam tego, bez czego życie nie mogłoby istnieć.” I znowu wszystko zamierało we mnie i dokoła mnie, i znowu chciałem się zabić.