Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dług ostatniej mody, twarz obmierźle przystojna, to, co kobiety nazywają „niebrzydka“; budowy był wątłej, choć nierażącej, ze szczególnie rozwiniętym tyłem, jak u kobiet albo Hotentotów. Ci ostatni też, jak powiadają, są muzykami.
Dążący o ile możności do zbliżenia się, ale czujny i gotowy w każdej chwili wycofać się przy najmniejszym sprzeciwie, z zachowaniem całej zewnętrznej godności, z tym specjalnie paryskim odcieniem butów z guziczkami i jaskrawych kolorów krawata, co cudzoziemcy przyswajają sobie w Paryżu i co swoją szczególną nowością zawsze działa na kobiety. W zachowaniu sztuczna, zewnętrzna wesołość. Maniera, wie pan, mówienia o wszystkiem aluzjami i urywkami, jakgdyby się o wszystkiem wiedziało, pamiętało i wszystko można było samemu dopowiedzieć. I on właśnie ze swoją muzyką był przyczyną wszystkiego. Przecież w sądzie sprawa była w ten sposób oświetlona, że wszystko było skutkiem zazdrości. Nic nie zaszło, to jest właściwie zaszło, ale nie to.
W sądzie zdecydowano, że byłem zdradzonym mężem i że zabiłem, broniąc mego zbezczeszczonego honoru. (Tak to się przecież według nich nazywa.) Z tego to względu uniewinniono mnie. Usiłowałem na rozprawie sądowej wyjaśnić im sens wszystkiego, ale oni rozumieli to w ten sposób, że chcę rehabilitować honor żony.
Stosunek jej z owym muzykiem, wszystko jedno jaki, nie ma dla mnie ani też dla niej żadnego znaczenia. Ale ma znaczenie to, co panu