Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Podniósł się nagle i przesiadł blisko do okna.
— Przepraszam pana — powiedział i, utkwiwszy oczy w oknie, przesiedział tak w milczeniu ze trzy minuty. Potem westchnął ciężko i usiadł znowu naprzeciw mnie. Wyraz twarzy miał już zupełnie inny, żałosne oczy, a na wargach jego zawisł jakiś dziwny uśmiech.
— Zmęczyłem się nieco, ale opowiem. Czasu zostało dużo, jeszcze nie świta. — Tak — zaczął, znowu zapalając papierosa. — Żona moja utyła od tego czasu, kiedy przestała rodzić, i ta choroba — wieczna rozpacz o dzieci — zaczęła słabnąć. Nietyle nawet choroba zaczęła słabnąć, ile ona sama obudziła się jakby po pijatyce i zobaczyła, że istnieje cały świat Boży z jego przyjemnościami, o którym zapomniała i w którym żyć nie umiała, świat Boży, którego nie rozumiała zupełnie. Byle tylko nie przepuścić tego. Czas uciecze i nic go już nie wróci. Wyobrażałem sobie, że ona tak myślała, a raczej czuła; nie mogła zresztą inaczej myśleć i czuć. Wychowano ją przecież w ten sposób, że