Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie, ani innym. A jeżeli źle żyjesz, to przyczyna tego leży w anormalności podniet nerwowych.
I trzeba pójść do nich, a wtedy przepiszą za trzydzieści pięć groszy lekarstwa, i pan je zażywa. Gdy będzie z panem jeszcze gorzej, wtedy znowu lekarstwa, znowu doktorzy. Doskonała historja!
Ale nie w tem rzecz. Mówiłem, że ona świetnie sama karmiła dzieci i że jedynie ciąża i karmienie ratowały mnie od mąk zazdrości. Gdyby nie to, wszystko stałoby się wcześniej. Dzieci ratowały mnie i ją. W ciągu ośmiu lat urodziło się pięcioro dzieci. I wszystkie prócz pierwszego karmiła sama.
— A gdzież są teraz pańskie dzieci? — spytałem.
— Dzieci — powtórzył lękliwie.
— Przepraszam, może to zbyt przykre dla pana wspomnienie?
— Nie, nie, nic nie szkodzi! Dzieci wzięła do siebie siostra i brat żony. Nie dano mi ich. Oddałem im cały mój majątek, a oni mi dzieci nie dali. Przecież jestem czemś w rodzaju warjata. Jadę teraz od nich. Widziałem je, ale mi ich nie oddadzą. Mogłem je przecież tak wychować, że nie byłyby podobne do swoich rodziców, a teraz będą takiemi samemi. No tak, ale cóż robić. Zrozumiałe, że mnie ich nie dadzą i nie zawierzą. I nie wiem, czy miałbym siły wychować je Myślę, że nie. Jestem już ruiną, kaleką. Jedno tylko tli się we mnie. Wiem. To wiara, że wiem to,