Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zmarnowali moje życie, jak zgubili i gubią życie tysięcy, setek tysięcy ludzi, a nie mogę nie łączyć skutku z przyczyną. Rozumiem, że chcą jak adwokaci i inni zarabiać pieniądze, ale chętnie oddałbym połowę swego dochodu i każdy, ktoby zrozumiał to, co oni robią, chętnieby oddał połowę swego majątku, byleby tylko nie mieszali się do naszego rodzinnego życia i nie zbliżali się do nas. Nie zbierałem przecież danych, ale znam dziesiątki wypadków, a jest ich niezliczone mnóstwo, kiedy zabili dziecko w łonie matki, przekonując, że matka nie może urodzić, a matka potem doskonale rodzi, to znów matkę pod pozorem jakichś tam operacyj. Przecież nikt tych morderstw nie liczy, jak nie liczono morderstw inkwizycji dlatego, że uważano, iż działo się to dla dobra ludzkości. Zliczyć nie można zbrodni, przez nich dokonywanych. Ale wszystkie te zbrodnie są niczem w porównaniu z moralną zgnilizną, materjalizmem, który oni szerzą po świecie zwłaszcza przez kobiety. Już nie mówię o tem, że jeżeli iść za ich wskazówkami, to wobec możliwości zarażenia się wszędzie ludzie powinni dążyć nie do łączności, a do samotności. Według ich mniemania wszyscy powinni siedzieć oddzielnie i nie wypuszczać z ust szprycy z karbolem (zresztą odkryli, że i to do niczego). Ale to jeszcze nic. Główna trucizna to demoralizacja ludzi, a kobiet w szczególności.
Dziś już nie można powiedzieć: — „Żyjesz źle, żyj dobrze“ — nie można tego powiedzieć ani so-