Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

najboleśniej, przypomniała mi mój postępek z siostrą. (Było to kiedyś, kiedy, rozmawiając z siostrą, wzburzony, nawymyślałem jej). Wiedziała, że to mnie męczy, i w to właśnie miejsce ukłuła mnie.
— Po tem nic mnie już nie zadziwi — powiedziała.
„Tak, upokorzyć, poniżyć, zbezcześcić i zwalić winę na mnie“ — powiedziałem sobie, i nagle ogarnęła mnie ku niej taka straszliwa nienawiść, jakiej nigdy jeszcze dotąd nie odczuwałem. Po raz pierwszy zechciałem wyrazić tę wściekłość fizycznie. Skoczyłem i rzuciłem się ku niej, ale w tej samej chwili, gdy zrywałem się, pamiętam, że zdałem sobie sprawę z tej wściekłości i spytałem, czy dobrze będzie poddać się temu uczuciu. Natychmiast odpowiedziałem sobie, że dobrze, że to ją przestraszy, i zamiast stłumić złość, zacząłem ją jeszcze bardziej rozpalać, ciesząc się, że coraz silniej i silniej żarzy się we mnie.
— Wynoś się, bo cię zabiję — krzyknąłem, podchodząc ku niej i chwytając za rękę.
Mówiąc to, świadomie potęgowałem wyraz złości w głosie. I zapewne musiałem być straszny, gdyż zlękła się do tego stopnia, że nie miała sił odejść i tylko powtarzała:
— Wasia, co ty robisz, co się z tobą dzieje?
— Odejdź! — zaryczałem głośniej — nie doprowadzaj mnie do wściekłości, nie odpowiadam za siebie!
Gdy już raz dałem upust swemu szałowi, upajałem się nim i chciałem zrobić coś niezwykłego