Strona:Lew Tołstoj - Nie mogę milczeć.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dwunastu ludzi z liczby tych, z których pracy żyjemy, z liczby tych, których wszelkimi sposobami deprawowaliśmy i deprawujemy, poczynając od trucizny wódki do tego strasznego kłamstwa wiary w to, w co sami nie wierzymy, lecz którą staramy się wszelkiemi siłami w nich wpoić — dwunastu takich ludzi zadusili powrozami ci sami ludzie, których oni karmią i ubierają, a którzy deprawowali i deprawują ich. Dwunastu mężów, ojców, synów tych ludzi, na których dobroci, prostocie, pracowitości jedynie opiera się życie rosyjskie, schwytano, osadzono w więzieniu, zakuto w kajdany. Następnie związano im z tyłu ręce, aby nie mogli łapać się za sznur, na którym ich będą wieszali i poprowadzono pod szubienicę. Kilku takich samych włościan, jak ci, których mają powiesić, uzbrojonych tylko i odzianych w porządne buty i czyste mundury żołnierskie z karabinami w ręku, konwojuje skazanych. Obok nich w złocistej szacie z krzyżem w ręku kroczy człowiek o długich włosach. Pochód zatrzymuje się. Kierownik całej tej sprawy mówi coś, sekretarz odczytuje jakiś papier, a gdy skończył

    w pierwszej wiadomości, z drugiej, dlatego, iż ta straszna cyfra zmusiła mnie do wyrażenia na tych stronnicach tego uczucia, które oddawna mnie męczy. Wobec tego, zmieniając wyraz dwadzieścia na dwanaście, pozostawiam bez zmian wszystko to, co tu powiedziano, albowiem odnosi się ono nie do tych jednych dwunastu straconych, lecz do wszystkich tysięcy zabitych i powieszonych w ostatnich czasach ludzi.