Strona:Lew Tołstoj - Djabeł.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gospodarz oddał pieniądze ojcu Aleksego.
— Cóż, dobrze mój się sprawia? — rzekł chłop. — Mówiłem, że jest cierpliwy.
— Że cierpliwy, to cierpliwy, ale o głupstwach myśli. Postanowił żenić się z kucharką. A ja żonatych nie będę trzymał. To nie dla nas.
— Głupiec, głupiec, a to wymyślił — rzekł ojciec. — Wybiję mu to z głowy.
Przyszedłszy do kuchni, ojciec usiadł przy stole, czekając na syna. Alosza załatwiał różne interesa i wrócił zadyszany.
— Myślałem, żeś mądry, a ty patrzaj, coś wymyślił mądrego — powiedział ojciec.
— Ja, nic.
— Jakto nic? Zachciało ci się żenić. Ja cię ożenię, jak przyjdzie pora i jak należy, a nie z miejską flondrą.
Ojciec dużo mówił. Alosza stał i wzdychał. Gdy ojciec skończył, Alosza uśmiechnął się.
— Cóż? Można dać temu spokój...
— Otóż to.
Kiedy ojciec poszedł, a on został się sam z Ustynją, powiedział jej (ona stała za drzwiami i słyszała ich rozmowę):