Strona:Lew Tołstoj - Chodźcie w światłości.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— 1... głupstwo! Nie martw się, zjedz kolację i kładź się: a rano wstań wcześniej, wszystko zdążysz.
Położył się spać Emeljan. Rano obudziła go żona.
— Idź, — mówi, — prędzej dokończ budowę kościoła, oto masz gwoździe i młotek; tam pozostało ci na jeden dzień roboty.
Udał się Emeljan do miasta, przychodzi, — prawda, nowy kościół na środku placu się wznosi. Trochę tylko niedokończony. Zaczął dorabiać Emeljan, gdzie co potrzeba; pod wieczór wszystko poprawił.
Obudził się król, popatrzył z pałacu, widzi — stoi kościół. Emeljan spaceruje sobie, gdzie niegdzie gwoździe przybija. I niezadowolony jest król z kościoła, gniewa go to, że nie ma za co Emeljana stracić, nie może mu żony odebrać.
Znów wzywa król sługi swoje.
— Wypełnił, — mówi, — i tą robotę Emeljan, niema go za co stracić. Mała dla niego ta robota. Trzeba mu coś mądrzejszego wymyślić. Pomyślcie, a to ja was przed nim stracić każę.
I wymyślili słudzy jego, ażeby rozkazał Emeljanowi zrobić rzekę, ażeby płynęła wokoło pałacu, a po niej okręta. Zawezwał król Emeljana rozkazał mu nową pracę wykonać.
— Jeżeli ty, — mówi, — mogłeś w jedną noc kościół zbudować, to możesz i tą robotę wykonać. Ażeby na jutro wszystko zgodnie