Strona:Lew Tołstoj - Chodźcie w światłości.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie wiem — odrzekł Pamfil — nam pozostaje na wypadek potrzeby. I jeżeli zdarza się, że niema co jeść, lub niema się czem przykryć, to my prosimy o to drugich i oni nam dają. Lecz rzadko się to zdarza. Mnie tylko raz zdarzyło się położyć się spać bez kolacji, a i to dlatego, że zmęczyłem się bardzo i nie chciałem iść do brata poprosić.
— Nie wiem, jak wy robicie, rzekł Juljusz: tylko, jak ojciec mówi, jeżeli swego nie strzedz, a jeszcze jeżeli dawać wszystkim, kto tylko poprosi, to sam z głodu umrzesz.
— My nie umieramy. Przyjdź, popatrz. Żyjemy i nie tylko że nie uczuwamy potrzeby, lecz nawet mamy wiele rzeczy niepotrzebnych.
— Więc jakżeż to tak?
— A oto dlaczego. Wyznajemy my wszyscy jedną wiarę, lecz stopień wykonania u wszystkich jest różny: u jednego jest większy, u drugiego mniejszy. Jeden wydoskonalił się już w dobrem życiu, drugi dopiero zaczyna je. A przed nami wszystkiemi stoi Chrystus z życiem Swojem, i my wszyscy staramy się naśladować Go, i w tem jednem widzimy nasze dobro. Jedni z nas, jak starzec Cyryli i żona jego Pelagja, stoją na czele nas, inni z tyłu, trzeci jeszcze bardziej z tyłu, lecz wszyscy idą jedną drogą. Przodujący są już blizko do nauki Chrystusa — wyrzeczenia się siebie — i zgubili swą duszę, ażeby zdobyć ją. Tym już nic nie trzeba, ci siebie nie żałują, i wszystko, do ostatka, we-