Strona:Lew Tołstoj - Chodźcie w światłości.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wić się wszystkiego, co daje radość życia człowiekowi; gnieździmy się w miastach, wydelikacamy się, gubimy zdrowie swoje i, pomimo wszystkich naszych rozrywek umieramy z nudy i żalu, że życie nasze nie jest takie, jakiem powinno być. Pocóż więc żyć tak, poco gubić tak życie całe, wszystko to dobre, które dane nam jest przez Boga. Nie chcę żyć jak dawniej. Rzucę rozpoczęte nauki, przecież przyprowadzą mnie one do niczego innego, jak do tego męczącego życia, na które wszyscy się teraz skarżymy. Wyrzeknę się swego imienia i pójdę zamieszkam na wsi z biedakami; będę pracować z nimi, nauczę się pracować rękoma i, jeżeli biednym potrzebna jest nauka moja, będę się nią z niemi dzielić, lecz nie przez instytucje i książki, a wprost, żyjąc z nimi po bratersku. Tak postanowiłem, — rzekł on, patrząc z zapytaniem na ojca, który się również tam znajdował.
— Pragnienie twe jest dobre, — rzekł ojciec: lecz lekkomyślne i nieobmyślane. Przedstawia ci się to wszystko tak łatwem, dlatego, że nie znasz życia. Czyż mało rzeczy wydaje się nam dobremi! Lecz rzecz idzie o to, że wykonanie tego dobrego było bardzo trudne i skomplikowane. Trudno iść dobrze wybitą już koleją, lecz jeszcze trudniej torować nowe drogi. Zajmują się tem tylko ludzie, którzy w zupełności dojrzeli i zapanowali nad tem wszystkiem, co dostępnem jest ludziom. Tobie wydają się łatwemi nowe drogi życia dlatego, że nie