Strona:Lew Tołstoj - Chodźcie w światłości.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z ust a łzami z oczu zwilża. Zobaczyła staruszka Emeljana, zawołała do niego:
— Pocoś przyszedł?..
Podał jej Emeljan wrzeciono i rzekł, że go żona przysłała. Zaraz złagodniała staruszka, zaczęła go się dopytywać. I począł Emeljan opowiadać jej całe swe życie, jak ożenił się z tą dziewicą, jak przeniósł się do miasta na mieszkanie, jak go do króla na stróża zabrali, jak służył w pałacu, jak kościół zbudował i jak rzekę z okrętami zrobił, i jak mu teraz król kazał iść tam, — nie wiedz gdzie, i przynieś to, — nie wiedz co.
Wysłuchała go staruszka i przestała płakać. Zaczęła sama do siebie mruczeć:
— Nadszedł widać czas. No, dobrze, — mówi: siadaj, synu, jedz.
Podjadł Emeljan, i zaczęła staruszka mu mówić:
— Oto, — mówi: masz kłębek. Potocz go przed sobą, i idź za nim, gdzie się toczyć będzie Iść będziesz daleko, aż do samego morza. Przyjdziesz nad morze, zobaczysz miasto wielkie. — Wejdź do miasta, proś o nocleg w chacie, która będzie na skraju, tam szukaj to, co ci potrzeba.
— Jakżeż, babko, ja to poznam?..
— A kiedy zobaczysz to, czego się więcej niż ojca i matki słuchają, to właśnie i jest.
Schwyć to i nieś do króla. Przyniesiesz do króla, on ci powie, żeś nie to przyniósł, co trzeba. A ty wtedy powiedz: