Strona:Lew Tołstoj - Śmierć Ivana Iljicza.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

le istotnie dobre; tam była jeszcze przyjaźń i swoboda, były nadzieje. W wyższych klasach chwile podobne powtarzały się coraz rzadziéj. Późniéj, podczas pierwszéj jego służby w biurze gubernatora, powróciły znowu: to była miłość. Potém, wszystko splątało się razem, wytworzyło chaotyczną całość, i dobrego było znów mało. A im daléj, tém gorzéj.
Małżeństwo... takie nagłe... a późniéj rozczarowanie, lekkomyślność żony i obłuda... I ta sucha, schematyczna służba, kłopoty pieniężne... Rok, dwa, dziesięć, dwadzieścia — zawsze jedno i to samo. I coraz bardziéj głucho, pusto... Jak gdyby spadał z góry, wyobrażając sobie, że wdziera się na nię...
Tak téż było. Według opinii świata podnosił się w górę, a tymczasem życie uchodziło... I oto nadszedł czas... Umieraj!
Więc jakże? — dlaczego? — to być nie może! — Czy podobna, aby życie było tak bezmyślném i głupiém? — A jeżeli jest takiém istotnie, więc dlaczegóż śmierć taka straszna? — Co znaczy to cierpienie?
— „A może to ja tylko źle żyłem?“ — przeszło mu nagle przez głowę. — Lecz jakże żyć inaczéj? Czyż nie spełniałem wszystkiego sumiennie? — tłumaczył się sam przed sobą, odtrącając z przestrachem jedyne rozwiązanie dręczącéj go zagadki. — I czegóż żądasz teraz? Życia? Ale jakiego? Chcesz żyć i sądzić? — Sąd idzie! — Sąd idzie! — powtórzył w myśli. — Oto jest sąd! Ależ jam nie winowajca! — krzyknął nagle ze złością. — Za co?...“
Przestał płakać, i odwróciwszy się twarzą do ściany, myślał ciągle o jedném: Za co? dlaczego ta cała męczarnia?
Myślał długo, ale nie znalazł odpowiedzi. A kiedy nasuwało mu się przypuszczenie, iż życie jego nie było takiém, jakiém byćby powinno, roztrząsał całą swoję przeszłość, i nie znajdując w niéj nic nagannego, odpędzał myśl dziwną i natrętną.