Strona:Lew Tołstoj - Śmierć Ivana Iljicza.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ich przyjaciół; przeciwnie doskonale rozumieliśmy wszyscy różnicę między sobą a Cajusem. A teraz cóż? — pytał sam siebie. — To niepodobieństwo, ta niemożliwość nadeszła, zbliża się. I jakże to być może? Jak to zrozumieć?“
I nie pojmował tego rzeczywiście, odganiał myśl natrętną, jako fałszywą, dziką, chorobliwą, wysilał się, aby zastąpić ją innemi, zdrowemi myślami. Lecz myśl owa powracała, już nie jako pojęcie, lecz jako rzeczywistość, stawała przed nim w całéj grozie i nagości i odegnać ją było niepodobieństwem.
Napróżno starał się powrócić do dawnego sposobu myślenia; próżno przyzywał po kolei wszystkie swoje upodobania, wszystko, co go dawniéj cieszyło i pochłaniało; daremnie chciał się zasłonić, odgrodzić od zbliżającéj się śmierci. Myśl o niéj nie opuszczała go na chwilę, powracała natrętna i nieubłagana, nie dająca mu chwili spokoju. Usiłowania te męczyły go i przygnębiały, i zamiast pociechy, nowe tylko sprowadzały udręczenia.
Napróżno nieraz sobie powiadał: „Zajmę się służbą, dawniéj przecież wypełniała mi ona życie.“
I odrzucając wszelkie wątpliwości, udawał się do sądu; rozmawiał z kolegami, zajmował zwykłe swe miejsce i roztargnionym wzrokiem wodził po zebranym tłumie. Wychudłemi rękoma opierał się o poręcz dębowego krzesła, pochylał się, jak niegdyś do sąsiada, brał akta, i naraz prostując się i podnosaąc oczy, wygłaszał zwykłą formułę i rozpoczynał sądy.
Ale nagle ból w boku, bez względu na rozwijającą się sprawę, rozpoczynał morderczą pracę.
Iwan Iljicz zaczynał się niepokoić, odpędzał myśl natrętną. Lecz ból nie ustawał, a myśl o śmierci powracała coraz śmieléj i wyraźniéj, zaglądając mu w oczy. Zdejmowało go przerażenie, wzrok stawał się mętnym, i znów pochłaniało go całkowicie dręczące pytanie:
— „Czyż to jedno tylko jest prawdą?“
Koledzy i podwładni ze smutkiem i zdziwieniem widzieli,