Strona:Lew Tołstoj - Śmierć Ivana Iljicza.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zacznę pilnie do lata. Wtedy można będzie sądzić o rezultacie; tymczasem dość tego wahania.“
Łatwiéj to było powiedziéć, niż wykonać. Ból w boku nie opuszczał go już teraz wcale i zdawał się ciągle powiększać; smak stawał się coraz nieprzyjemniejszym, wstrętnym, okropnym; apetyt i siły słabły. Niepodobna się było łudzić: coś strasznego i niezbadanego zagrażało mu każdéj chwili. On jeden widział to tylko i pojmował; otaczający — albo się nie domyślali, albo się domyślać nie chcieli, i zdawało im się, że wszystko idzie podawnemu. I to właśnie najwięcéj bolało Iwana Iljicza. Domowi — żona i córka, zajęte przedewszystkiem gośćmi i wizytami — nie rozumieją go wcale i zaledwie znoszą jego wymagania i zły humor, jak gdyby w tém była jego wina.
Choć ukrywały to przed nim, widział przecież, że jest im przeszkodą, i czuł, iż żona wyrobiwszy sobie własny pogląd na tę sprawę, traktowała jego chorobę zupełnie niezależnie od tego, co on jéj mówił i czynił.
— Iwan Iljicz — mówiła do znajomych — nie wypełnia przepisów doktora, nie uważa na siebie; są dni, w których bierze regularnie lekarstwo i zachowuje dyetę, ale niech tylko ja nie dopilnuję, zapomina o kroplach, zje kawałek jesiotra, którego mu jeść niewolno, albo się zasiedzi przy wincie i nie pójdzie spać w swoim czasie.
— Kiedyż to? — pyta niechętnie Iwan Iljicz: — raz jeden u Piotra Iwanicza.
— A wczoraj z Szebekiem?
— Wczoraj i takbym nie mógł usnąć z bolu...
— Z bolu, czy z innego powodu, dość, że tak jest, i przez to nie możesz przyjść do zdrowia, a nas także martwisz i męczysz.
Zdania podobne, wygłaszane przez Praskowią Teodorównę przy każdéj sposobności, dowodziły jasno, że, podług niéj, choroba męża pochodzi jedynie z jego winy, i że jest to poprostu nowy sposób zatruwania żonie spokoju.