Strona:Lew Tołstoj - Śmierć Ivana Iljicza.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

córka zmieniła uczesanie: wszystko gniewało go teraz, o wszystko oskarżał żonę.
Praskowia Teodorówna z początku odpowiadała i nawzajem nie szczędziła ostrych wyrazów, lecz Iwan Iljicz wpadał parę razy z tego powodu w taką szaloną pasyą, iż zrozumiała nareszcie, że stan jego musi być chorobliwy i że przyjmowanie pokarmu chorobliwość tę potęguje. Odtąd zapanowała nad sobą: nie przeczyła, i o ile możności przyśpieszała koniec obiadu.
To panowanie nad sobą i milczenie, do którego się przymuszała, Praskowia Teodorówna poczytywała sobie za wielką zasługę, i raz zdecydowawszy, że mąż jéj ma okropny charakter, że stał się prawdziwém nieszczęściem jéj życia, litowała się nad sobą coraz bardziéj. A im więcéj litości obudzał w niéj los własny, tém większa nienawiść względem męża rosła w jéj sercu. Zaczęła pragnąć jego śmierci, a zarazem obawiała się tego, gdyż wiedziała, że byłoby to dla nich ruiną. Razem z nim straciłaby pensyą, a co za tém idzie, dotychczasowe dostatki. To ją najwięcéj gniewało i rozżalało przeciw niemu. Uważała się za istotę najnieszczęśliwszą, gdyż nawet śmierć tyrana ocalić jéj nie mogła. Starała się usilnie ukrywać swą niechęć: mąż jednak ją odgadywał i wpadał w jeszcze większe rozdrażnienie.
Po jednéj takiéj scenie, w któréj Iwan Iljicz szczególniéj był niesprawiedliwym i przyznał to sam nawet w następstwie, tłumacząc się żonie i stan swój przypisując chorobie, — Praskowia Teodorówna powiedziała mu, że jeżeli jest chorym, powinien się leczyć, i wymogła na nim obietnicę, że się poradzi lekarza.
Dotrzymał słowa i udał się rzeczywiście do jednego z najlepszych doktorów w mieście.
Wszystko odbyło się, jak myślał, jak przewidywał z góry, jak bywa zwykle. Niczego nie brakło. Było i oczekiwanie, i doktorska powaga, przybrana, nienaturalna, ta sama, któréj on tak często używał w sądzie, opukiwanie i osłuchywanie, zwykłe szablonowe pytania i zbyteczne całkiem odpowiedzi, nawet ten wyraz twarzy, który zdawał się mówić: „Bądź spokojny, biedny