Strona:Leopold Świerz - Wycieczka na Wysoką.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ludwik Chałubiński, bracia Dębowscy; daléj górale Maciéj Sieczka, Szymon Tatar, Wojciech Roj, Wojciech Ślimak, Wojciech Samek, Jan Krzeptowski, Jan Stopka, Jacek Król (Rebel), Józef Fronek, Wojtek Bukowski, Wojtek Gładczan, Wojtek Bednarz i Józef Roj (12-letni).
Do samego podnóża Wysokiéj wracaliśmy tą samą drogą, po tych samych ławach i wąwozach zasypanych śniegiem, ucieszeni, żeśmy pokonawszy wszelkie trudy dopięli celu. Na jednym wyłomie skalistym zastaliśmy jeszcze P., który wprawdzie nie dosięgnął samego szczytu, ale odtąd już wiernie nam towarzyszył aż do Zakopanego. Począwszy od przerzeczonego wyłomu zmieniliśmy drogę z powrotem, idąc w kierunku Stawu Siarnickiego[1] (godz. 4 m. 30) po samych granitach. Na tém pustkowiu kamienistém mile dotykał naszych uszu świst niewytępionych jeszcze ręką madziarska świstaków, które nieszkodliwe i nikomu nic niewinne są prawdziwą pociechą człowieka w jego wędrówkach wśród bezludnéj skalistéj krainy. Odpoczynek przy stawie był bardzo krótki, bośmy chcieli koniecznie jeszcze za dnia dostać się do podnóża Tupy (Tępéj, 2183 m.), aby tam przy strumyku i ogniskach zapalonych obóz na noc założyć.
Bez wypoczynku przeto zdążaliśmy na dół nasamprzód po kamieniach, a potém po bujnéj hali, na któréj zobaczyliśmy młodą kozicę kulawą. Górale puścili się za nią w pogoń, chcąc ją schwycić. Lecz zwinna koziczka i na trzech nogach wymknęła się prześladowcom i pobiegła w pobliskie turnie. Do podnóża Tupy dostaliśmy się o godz. 7 m. 40, a zatém już o zmierzchu: mimo to rozeznać było można pobliski Staw Popradowy (1550 m.), którego ramy i otoczenie całkiem inne niż Morskiego Oka, opasanego z trzech stron skałami. Podobnie jak w kotlinie Czeskiego Stawu pozakładaliśmy legowiska w kilku miejscach śród kosodrzewiny, a zapalone stosy powalonych od wichrów drzew, przyświecały nam i ogrzewały przez całą noc dosyć zimną (ciepłota 11 sierpnia, o godz. 5 rano +4⋅6 C.).
Nazajutrz dnia 11 o godz. 6 m. 30 wybraliśmy się do dalszego pochodu rozległą doliną Mięguszowiecką w kierunku Żelaznych Wrot.
Zimno i wicher mocno nam dokuczał śród drogi, zanim się dostaliśmy do przełęczy przed Żelaznemi Wrotami (915). Ztąd puściwszy się nadół kotliną zasypaną śniegiem zaczęliśmy po niejakim czasie piąć się do góry aż do samych Żelaznych Wrot (1010). Odpoczynek u Wrót trwał do 1040. Mieliśmy więc dosyć czasu na rozglądanie się po piętrzących się olbrzymich skałach nazwanych Żelaznemi Wrotami od barwy granitu, z którego wszystkie tamtejsze turnie utworzone, podobnego do żelaza, osobliwie wtenczas, gdy niebo zamglone. Podróż od Żelaznych Wrót w kierunku północnym odbywała się nasamprzód wąwozem utworzonym przez skały prostopadłe wznoszące się po prawéj (od wschodu) a z drugiéj przez zaspy śnieżne, które miejscami nawet i ten niewygodny wąwóz zawaliły tak, że dopiéro górale toporami musieli wyrębywać zwane przez nich „stopaje“ i tym sposobem torować nam drogę.
Najmniejsze pochylenie ciała na lewą stronę groziło niebezpieczeństwem stoczenia się po śniegu w straszną przepaść.
Dlatego téż wszyscy pochyleni zachowując największą ostrożność i przytomność ducha, trzymając się rękami skały nad nami zwieszonéj posuwaliśmy się zwolna żlebiskiem śnieżném, aż nareszcie wydostaliśmy się na otwartą płaszczyznę zasłaną śniegiem (125).

Na tém płaskowzgórzu śnieżném pokrzepieni czarną kawą, rozweselani góralską muzyką i miłą gawędką zapomnieliśmy o trudach przebytych: widok Młynarza, doli-

  1. Tak nazwany przez górali zakopiańskich; inaczéj Staw Smoczy (Drachensee).