Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

głeś gniadego z prawej strony? A zresztą wszystko jedno... Łaska, tu do nogi...
— Puść do okólnika — zwrócił się do pastucha, oczekującego na niego przed gankiem, aby zapytać co ma robić z jałówkami. — Przepraszam was, panowie, jeszcze jeden idzie...
Lewin zeskoczył z bryczki i zwrócił się do cieśli, zbliżającego się ku gankowi z miarą w ręku.
— Wczoraj nie przyszedłeś do kancelaryi i teraz zawracasz mi głowę. Czego chcesz?
— Niech pan każe dosztukować, trzeba tylko dodać trzy stopnie, dopasuje się akuratnie i będzie spokój.
— Trzeba było mnie słuchać! — odparł Lewin z gniewem. — Mówiłem ci, żebyś ustawił belki, a potem dopiero dopasowywał schody... teraz niema innej rady, tylko trzeba robić wszystko na nowo.
Cieśla zepsuł schody w nowo wybudowanym pawilonie, gdyż wyliczył źle ich długość i gdy ustawił je, stopnie okazały się zupełnie pochyłemi, chciał je więc zostawić wczoraj i dodać do nich trzy stopnie.
— Będzie daleko lepiej...
— A ja ci powiadam, że nie... — i Lewin wyjął ze strzelby stempel i począł rysować na piasku schody. — Widzisz?
— Jak pan każe — rzekł cieśla, któremu rozjaśniły się nagle oczy, i który zrozumiał już widać, o co rzecz idzie. — Trzeba będzie robić nowe.
— A więc rób, jak ci kazałem! — zawołał Lewin, siadając na bryczkę. — Jazda! Filip, pilnuj psów!
Lewin, gdy pozostawił za sobą wszystkie rodzinne i gospodarskie kłopoty, odczuwał teraz takie silne wrażenie życia i oczekiwania, że nie chciało mu się mówić wcale, i w dodatku był wzruszonym, jak zwykle bywa wzruszonym myśliwy przed każdem polowaniem. Jeżeli go teraz zajmowało co bądź, to tylko kwestya, czy znajdzie ptactwo w koł-