Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie mogła okazać mu, że grubo myli się, nie chciała uznać się za pokonaną.
— Nie mówiłem tego nidgy; mówiłem tylko, że nie bardzo wierzę w tę nagłą miłość.
— A dlaczego, chełpiąc się nieustannie swą szczerością, nie mówisz prawdy?
— Nie chełpię się nigdy i nie mówię nigdy nieprawdy — odparł po cichu, hamując wzbierający w nim gniew. — Bardzo mi przykro, że mnie nie poważasz...
— Poważanie wymyślili ludzie, aby zapychać niem próżnię, którą powinna wypełniać miłość. Jeżeli nie kochasz ranie, to, chcąc postępować uczciwie i szlachetnie, powinieneś mi to wręcz powiedzieć.
— Doprawdy... to nie do zniesienia! — zawołał Wroński, zrywając się gwałtownie z krzesła i, stojąc przed nią, zaczął mówić powoli — po co wystawiasz na próbę moją cierpliwość? — i tonem, dającym do zrozumienia, iż ma jeszcze wiele do powiedzenia, ale że hamuje się, dodał — ona również ma swoje granice.
— Co pan chce przez to powiedzieć? — zawołała z przerażeniem, wpatrując się w wymowny wyraz nienawiści, malujący się na jego twarzy, a szczególniej w okrutnych, groźnych oczach.
— Chcę powiedzieć... — zaczął, lecz urwał — muszę przedewszystkiem zapytać się, czego właściwie pani żąda odemnie?
— Czego ja mogę żądać? Mogę tylko żądać, abyś pan nie porzucał mnie, jak to masz zamiar uczynić... — odparła Anna, domyślając się wszystkiego, czego on nie dopowiedział — ale nie żądam tego, mniejsza z tem... żądam tylko miłości, nie otrzymuję jej, a zatem uważam, że wszystko między nami skończone... — i skierowała się ku drzwiom.
— Zaczekaj! za...czekaj! — rzekł Wroński, nie rozpogadzając czoła i wstrzymując ją za rękę — o co ci idzie?... powiedziałem, że musimy odłożyć wyjazd na trzy dni; tyś