Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/441

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niewiem czy może istnieć stworzenie złośliwsze od tej Kartasowej...
— Cóż ona zrobiła takiego?
— Mąż mi opowiedział... obraziła Kareninę... Kartasow zaczął rozmawiać z Kareniną, a żona zrobiła mu scenę; powiadają, że na cały głos odezwała się niestosownie i opuściła lożę.
— Hrabio, pańska maman woła pana — rzekła księżniczka Sorokinówna, wysuwając głowę przez uchylone drzwi loży.
— A ja wciąż czekam na ciebie — przywitała go matka, uśmiechając się złośliwie — nie widać cię jakoś zupełnie.
Syn widział, że matka nie mogła powstrzymać uśmiechu zadowolenia.
— Dobry wieczór, maman... szedłem właśnie — rzekł chłodno.
— Czemuż nie idziesz faire la cour à madame Karènine? — zapytała hrabina, gdy księżniczka odwróciła się. — Elle fait sensation. On oublie la Patti pour elle...
Maman, tyle razy prosiłem już, abyśmy nie rozmawiali o tem.
— Mówię o tem, o czem wszyscy mówią.
Wroński nic nie odrzekł i, porozmawiawszy chwilę z księżniczką Sorokinówną, wyszedł z loży i we drzwiach spotkał się z bratem.
— A!... Aleksiej! — zawołał Aleksander Wroński. — Co za podłość! głupia baba i koniec... chcę iść do niej, chodźmy więc razem.
Wroński nie zwracając uwagi na słowa brata, zszedł prędko na dół, chociaż sam nie wiedział, co ma robić. Gniew na nią, że swem postępowaniem naraża na nieprzyjemności i siebie i jego, walczył w nim z litością nad jej cierpieniem. Zszedł na dół i podszedł prosto do parterowej loży Anny, koło której stał Stremow i rozmawiał z Anną.
— Niema już tenorów... Le moule en est brisé.