Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/431

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Anna ujęła Wrońskiego za rękę i, nie spuszczając z niego spojrzenia, patrzała mu się prosto w oczy, myśląc nad tem, co mu powiedzieć, aby go zatrzymać w domu.
— Poczekaj, mam do ciebie interes — i przycisnęła dłoń jego do swojej szyi. — Czy ci to nic nie szkodzi, żem zaprosiła go na obiad?
— Doskonale zrobiłaś — odparł ze spokojnym uśmiechem, całując jej rękę.
— Aleksieju!... ty kochasz mnie zawsze? — zapytała, ściskając nerwowo jego dłoń — Aleksieju, kiedy my wyjedziemy?... pobyt tutaj zmęczył mnie już...
— Już niedługo. Nie dasz wiary, jak mi ciąży to nasze tutejsze życie — odpowiedział, uwalniając swą rękę z uścisku Anny.
— Idź więc, idź! — rzekła z urazą i odsunęła się od niego.

XXXII.

Wróciwszy do domu Wroński nie zastał Anny. Służba powiedziała mu, że wkrótce po jego wyjściu przyjechała jakaś pani i że Anna wyjechała z nią do miasta. Wrońskiego zastanowiło, że Anna wyszła z domu, nie mówiąc nikomu dokąd idzie, i że rano wychodziła sama jedna, również niewiadomo dokąd; wszystko to w połączeniu z dziwnie stanowczym wyrazem jej twarzy dzisiejszego ranka, i ze wspomnieniem tego wrogiego tonu, z jakim w obecności Jawszyna, prawie że wyrwała mu z ręki fotografię syna, wydało się Wrońskiemu dość dziwnem i niezrozumiałem; postanowił więc rozmówić się z nią koniecznie i oczekiwał w salonie na jej powrót. Ale Anna powróciła nie sama, gdyż przywiozła swą ciotkę, starą pannę, księżniczkę Obłońską, która przyjeżdżała już w południe po Annę, aby iść z nią razem po sprawunki. Anna zdawała się nie zauważać, że Wroński jest nie w humorze, i wesoło opowiadała mu o swych sprawun-