Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A jakże, przecież był u nas wczoraj w biurze. Zdaje się, że zna się na rzeczy i że jest pracowitym.
— Tak, ale na co się zda jego pracowitość? — zapytał Aleksiej Aleksandrowicz — czy na to, aby tworzyć, czy też na to tylko, aby przerabiać to, co już przed nim zrobiono? Ta papierowa administracya, która ma w nim takiego godnego przedstawiciela, to nieszczęście naszej ojczyzny.
— Doprawdy niewiem, co w nim zasługuje na naganę; kierunku, w jakim zamyśla działać, nie znam, wiem tylko tyle, że to dobry chłopak — odparł Stepan Arkadjewicz. — Dopiero co byłem u niego i w istocie podobał mi się bardzo. Zjedliśmy śniadanie i nauczyłem go robić ten napój, wiesz: wino z pomarańczami, to chłodzi nadzwyczaj. Dziwna rzecz, że on nie znał tego jeszcze, bardzo mu się to podobało... doprawdy, to jakiś dobry człowiek.
Stepan Arkadjewicz spojrzał na zegarek.
— Ach! na miłość Boską, już piąta, a mam być jeszcze u Dołgowuszyna... pamiętaj więc i bądź na obiedzie, gdyż nie możesz sobie wyobrazić, do jakiego stopnia ja i moja żona bylibyśmy zmartwieni.
Aleksiej Aleksandrowicz żegnał się ze szwagrem już nie tak, jak się z nim witał.
— Obiecałem, więc przyjadę — rzekł niechętnie.
— Wierzaj mi, że wdzięczny ci jestem, i że nie będziesz tego żałował — rzekł Stepan Arkadjewicz, uśmiechając się i ubierając, ręką zawadził lokaja po głowie, roześmiał się i wyszedł.
— O piątej, w tużurku! — zawołał jeszcze raz, wracając się od drzwi.

IX.

Była godzina szósta i niektórzy goście już poprzyjeżdżali, gdy nareszcie zjawił się i sam gospodarz, który wszedł razem z Siergiejem Iwanowiczem Koznyszewym i Piescowym