Przejdź do zawartości

Strona:Leon Sobociński - I koń by zapłakał.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Życie nad stan.

Urzędnik 19-ej rangi ujmuje nieśmiało drżącą ręką klamkę drzwi, oddzielających go od swego szefa.
Wchodzi lekko, cicho, na palcach, niby cień i w kornej postawie lękliwie:
— Pan szef mię wołał? —
— Drzwi zamknąć!
Elastyczny ruch urzędniczego cienia w tył. — Postawa pierwotna, przepisowo-obyczajowa, jaką nakazuje tradycja poszanowania wszelkiej władzy, pochodzącej przedewszystkiem od Boga, a potem od prezydenta. —
— Względy, jakie mi dyktuje moje dobre serce, rzecze pan szef suchym tonem, a na których panowie urzędnicy podwładni poznać się nie umiecie, nakazują w porę przestrzec, przeciąć raka korupcji, zgnilizny moralnej, czego baczne oko moje pominąć nie może, a na co wrodzona mi prawość charakteru każe położyć silny nacisk.
— Słucham pana szefa.
— Obowiązkiem pana jest najpierw nie przerywać, a następnie słuchać.
W trosce o dobre imię naszej instytucji, państwa, narodu wreszcie, zniewolony jestem czujnie śledzić, niejako być okiem wszystkiego i wszystkich.