Strona:Leon Sobociński - I koń by zapłakał.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziennika. — Może jesteśmy jedynym pismem w Polsce, które ze stacji botanicznej otrzymuje komunikaty o postępach rośnięcia trawy, co zaś do radcy Bujalskiego, tośmy już na tydzień przed jego chorobą wiedzieli, że umrze. Zrozumiecie, że chodziło mi o formalne potwierdzenie zejścia ze świata nieodżałowanej pamięci radcy Bujalskiego. — O, bo nasz dziennik daleki jest od wszelkich niezdrowych kawałów, sensacji, kaczek.
— Umarł, panie, świeć nad jego duszą! — westchnął grobowo radca Dyrdalski.
— Trzeba coś ciepłego poświęcić nieboszczykowi, nieprawda radco? — zawszeć to dusza miasta, że tak rzeknę, ober-ojciec opinji społecznej, luminarz!
— Tak — nie ujmując kochanemu redaktorowi i sobie — była to jednostka trzecia z rzędu pod względem autorytetu.
— Zaraz zawołam współpracownika, specjalistę od nekrologji, który ongiś redagował dziennik nieboszczyków.
— Panie Pióralski!
Na krzywych nogach, kołysząc się w takt polski trzęsionki wtoczył się do gabinetu były redaktor „Dziennika Nieboszczyków“, monstrualnie chudy, długi jak dyszel, a z szyją nieco mniejszą niż trąba słonia.
— Proszę, jestem — gdzieś od sufitu dał się słyszeć chropowaty głos specjalisty od nekrologji.
— Jak przewidywaliśmy — podkreślił redaktor — umarł radca Bujalski. Rozumie pan, że trzeba coś ciepłego, nawet zdaje mi się, że gdzieś mamy używany nekrolog po b. prezydencie. Możeby trochę przerobić, stosownie do okoliczności.
— Zrobi się — z fachową miną wykalkulował specjalista.
— Honor naszego dziennika składam w ręce panu.