Strona:Leon Sobociński - I koń by zapłakał.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Z tajemnic redakcyjnych.
(albo jak redagowałem Gazetę, ale nie Rolniczą).

— Drrrr... dryń.... dryń... drr...
— Tu redakcja, proszę!
............
— Nie nasza wina, proszę pana!
............
— Kto z nas większy osioł to jeszcze kwestja do dyskusji, — najspokojniej w świecie, jak gdyby nic nie zaszło, redaktor naczelny jednego dziennika (nomina sunt odiosa) zawiesił słuchawkę, puszczając obelgę mimo uszu.
Ten rodzaj uznania jaki go spotkał, był chlebem powszednim. Redaktor powinien przyzwyczaić się do wszystkiego. — Toteż redaktor naczelny jednego dziennika z olimijskim spokojem, a rotacyjnym pospiechem kreśli jakiś sążnisty artykuł.
— Drrrr... drryń... drrr.....
— Słucham — redakcja!
............
— Nie rozumiem, o jakiej małpie szanowna Pani mówi?
............
— Aaa... a...?!? Pomyliła się Pani w adresie.
Redaktor przerywając rozmowę interlokutorce, która napewno miała zamiar udzielić bliższych szczegółów co do owej małpy — zabiera się do przerwanej pracy.
— No, ale zadam im pieprzu, popamiętają co to jest zadzierać z redakcją poczytnego dziennika — pieścił się myślą redaktor. — Z namaszczeniem poprawił na nosie okulary, które nadawały karawaniarską powagę wyrazowi jego twarzy, sakramentalnie zanurzył pióro w kałamarzu, a z niezwykłym dziennikarskim dostojeństwem, że w każdem takim pogrążeniu w czeluściach kała-