Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/156

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Bałam ci się mówić, ale teraz to jest wszystko jedno.
    — Jak widzisz?
    — Przychodzi taki biały duch i się nachyla nade mną. I czuję ja chłód i wiem na pewno już, że to jest twoja mama. Przekłada rondle, tak jak to ona zawsze robiła, wyjmuje spodki, wkłada je z powrotem i zawsze zapomni choć jednego spodka włożyć.
    Aureola przesunęła się.
    — Jak wstaję rano, to pokazuję zawsze Meduzie.
    — A nie boisz się?
    — Gdzie tam.
    On przełknął ślinę i zaczął się bać trochę, bać pytania, które zada.
    — No, to powiedz mi, jak myślisz, dlaczego do mnie mama nie przychodzi?
    Ona zbladła, wyraźnie, nawet w świetle świecy. On nie patrzył na nią, tylko skrobał scyzorykiem kuchenny stół. Odpowiedziała bardzo wolno, jąkając się:
    — Widzisz, ty... ty jesteś chłopak wykształcony i ty nie wierzysz w takie babskie rzeczy... (słuchał z napięciem i nadzieją), to może twoja mama nie chciała cię straszyć... albo myślała, myślała, że ty... (tutaj dusiła się), że ty nie potrafisz żyć z tą wiadomością... że się dzieją takie rzeczy. (Ostatnią część zdania wypowiedziała jednym tchem).
    Nadzieję diabli wzięli, napięcie rosło. Położyła swoją rękę na jego ręce.
    — Słuchaj, słuchaj, ja byłam głupia, że ci to powiedziałam. Ty jesteś nerwowy. Twoje myśli niepotrzebnie się będą koło tego plątać. Ja wiem, jak to jest. Mój wuj zwariował z tego. Ja bardzo lubiłam twoją mamę. Nikt, nawet tata nie wiedział, jak szła na operację. O tym trzeba albo zapomnieć, albo...
    Woda w imbryku zaśmiała się i z sykiem wyskoczyła na blachę. Aureola spadła z hukiem na ziemię.

    Pisane w Teheranie, Bejrucie i Tel Awiwie,
    skończone w grudniu 1948 r.
    [ODN 1998]