Strona:Leo Lipski - Piotruś.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sutener zanurzył swój nos w wielkie starannie owłosione ucho. Mruczał. Urzędnik odwrócił kartę grubej księgi, na której widniało konto „żonaty człowiek”.
— Ile?
I znów obróciła się karta wielkiej księgi i ukazało się konto „kiedyś zapłacił, gówniarzu?”. I potem „och, przyszedł mój mąż”.
— Ile? Ile?
Nagle otworzyły się małe drzwi. Do wnęki pokoju weszła kobieta. Była ubrana ostentacyjnie ubogo:
— Czy jest niemowlę?
— Oba wypożyczone. — Gość z grubą księgą popatrzył na zegarek. — Możesz przyjść już za godzinę.
W tej chwili wymknąłem się przed kobietą. Konfident wypadł za mną, ale ja się przyczaiłem. Nie znalazł mnie.
Więc idę spokojnie i myślę. To nie pomogło. Siadam na ławce w małym parku przy Gordon. Księżyc krąży nad moją głową. Liście cicho stukają o siebie. Druga. Trzecia. Napięcie rośnie. Trzecia trzydzieści. Dławię się. Czwarta. Drżę. Pot cieknie. Szczękam zębami. Nareszcie sen.
Sen był wybuchem snów. Po przebudzeniu został jakiś perłowy osad, pobłyskiwanie, prześwietlanie.
Po pracy jadę na ulicę Allenby, aby skorzystać z rady doktora, danej mimochodem, tym bardziej ważnej. Jadę, koło mnie siedzi chałaciarz, rzecz w Tel-Avivie rzadka, i przypatruje się. Myślałem, że wyjmie milsa, ale on rzekł:
— Poszukuję kalikę.
— W jakim celu?
— Do produkcji wody sodowej. Bo wie pan, się ma kalikę... A czy pan jest urzędowy, uprawniony?
— Nie. Poza tym jestem kupiony.
Machnął ręką i wysiadł na najbliższym przystanku. Wysiadam i ja. Zapada mrok. Przechodzę koło jakichś słupów reklamowych. Kiosków. Na kioskach plakaty. Reklamy kinowe. Kobiety na afiszach mają zawsze wydrapane oczy, dziurawe piersi, międzykrocze, usta. Zaplątałem się w nu-