Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

myśli stosunki społeczne, chociaż nie tylko... Wydaje się, że dzieje ludzkości coraz to bardziej przypominają historię ucznia czarnoksięskiego.
Oświadczam: Ja — się — na tym — nie — znam. Jeszcze paręset lat temu mogłem nie być żołnierzem, jeśli mi nie płacono lub jeśli nie wiedziałem, o co się walczy; mogłem nie mieć swoich poglądów na formę rządu, jeśli uważałem za stosowne ich nie mieć. Dziś zdarza się coraz częściej, że pod groźbą utraty stanowiska, majątku czy życia muszę oświadczyć koniecznie, że kocham tego, nienawidzę tamtego. Nie wolno mi powiedzieć: — Powieście się, ja chcę żyć. Nie wiem, który z danych mi do wyboru domów wariatów bardziej mi odpowiada. Muszę wiedzieć to, czego nie mogę wiedzieć. Ale może wojna, która nadchodzi, przyniesie tu jakieś zmiany na lepsze...
— To, co pan mówi, jest bardzo logiczne, ale w swojej logiczności... absurdalne. Istnieją problemy, które domagają się szybkiej interwencji, które się musi rozstrzygnąć, nawet w wypadku gdy się nie jest pewnym, czy rozwiązanie jest bezwzględnie właściwe.
Proszę sobie wyobrazić, że jest chory, który umrze, jeśli się czegoś nie postanowi. Robi pan wtedy to, co ma największe prawdopodobieństwo powodzenia. Nie mamy czasu czekać na wyniki laboratoryjnej socjologii czy ekonomii. Życie przechodzi nam ponad głowami.
— Powtarzam: niech polityką zajmują się przynajmniej specjaliści. Przy łóżku twojego chorego siedział lekarz, a nie np. architekt. A ponieważ specjalistów takich, i to specjalistów w pełnym znaczeniu tego słowa, albo dotąd nie ma wcale, albo też nie są dopuszczani do rządów, niech się więc