Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pomyłka pokojówki sprowadziła Filipa już zupełnie na płaszczyznę kolacji i niecierpliwie czekał na swój kleik. (Musiał być na diecie). Ponieważ żona uważała na niego bardzo i nie pozwalała mu jeść tego, co chciał, musiał uciekać do jedynego miejsca niekontrolowanego — do kasy ogniotrwałej. Po kleiku szedł zwykle do laboratorium, wyjmował dużego śledzia i chleb, i jadł. Od trzydziestu lat nie kupował sobie nic do jedzenia i jeszcze teraz czerwienił się mocno, gdy mówił w sklepie:
— Proszę mi dać trzy śledzie.
Był tak zatopiony w myślach o śledziu, że Janek, który był komunistą, musiał kilka razy powtarzać:
— Jakie jest pana stanowisko?
— Wobec czego?
— Wobec socjalizmu, komunizmu, anarchizmu itd.
— Ja się na tym nie znam.
Ale musi pan przecież, wobec decydujących i zasadniczych spraw, zająć jakieś stanowisko. Czy wie pan, że ten, kto nie z nami, ten przeciw nam.
Filip zrobił się czerwony i dusił się z oburzenia.
— To jedno z najbardziej barbarzyńskich i irracjonalnych haseł, jakie znam. A już w tak zwanym dwudziestym wieku... Zaraz wytłumaczę.
Gdy odsapnął i uspokoił się:
— Jeśli ja, powiedzmy, zadam ci pytanie, co myślisz o stosunku teorii falowej do teorii molekularnej światła, to odpowiesz mi całkiem słusznie, że nic nie myślisz, bo się na tym nie znasz. Otóż problemy, które każesz mi rozstrzygać, są dużo bardziej skomplikowane, ponieważ dotyczą ludzi. Ludzi, rozumiesz? A stosunki między ludźmi komplikują się szybciej niż nauka o tych stosunkach. Mam tu, naturalnie, na