Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przechyliła się, wzięła go w ręce, i woda rozstąpiła się łagodnie pod ciężarem jej ciała i zamknęła się ponad nią.
Jezus Nazareński chodził po falach. I ona powinna móc leżeć na powierzchni wód.
Kilka baniek powietrza z płuc. Mięśnie wyczerpały się szybko. Trzy razy wypływała, nim zaczęła tonąć. Opadała powoli. Przechodziły przez nią jeszcze gwałtowne drgania: głowę odrzuciła do tyłu, prężyła się, kurczyła i wyprostowywała nogi. W końcu wszystko ustało.
Ryby o smutnych twarzach przepływały koło niej. Mijała, opadając, meduzy, które wyglądały jak kwiaty o mięsistych płatkach. Zdenerwowane ruchem, świeciły fioletowo i zielono.
Świecąca kropla oczu, zawieszony w wodzie przezroczysty Cestus veneris, potem rybki-latarnie, latające mięczaki koloru ciemnego złota, kręgouste ryby, kałamarnica o bladych światłach...
Wśród wodorostów, już na samym dnie, siedziała z podwiniętymi nogami jak Budda, i ciążyły jej złote powieki.
A pod niebem był wielki wiatr i porywał gwiazdy jak liście.