Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koju tam i z powrotem, już ubrany kompletnie, ale miał tremę; bał się wejść.
Ten człowiek — posiadający wszystkie rodzaje odwagi, od seksualnej do czysto wojskowej, stary wyga w rozmowach z kobietami, któremu pewnego razu wyskoczyło ramię ze stawu (miał to od dzieciństwa) przy robieniu zastrzyku dożylnego pacjentowi i robił go dalej, aż nie skończył (potem zemdlał) — odczuwał niepokój. (Odczuwał również niezrozumiały strach przed szczekaniem psa, choćby on był w mieszkaniu, a pies na ulicy, ale to nie było to. Dlatego nie kupiono Emilowi psa, gdy był mały.)
Potem trema opadła tak, jak opada zasłona, i Filip — z pięciominutowym opóźnieniem — wszedł do jadalni.
Najpierw zamierzał krótko prześwidrować Ewę, a potem zmienił zamiar. Zobaczył twarz Joanny (kuzynki były do siebie podobne), ale zmienioną niesłychanie. Joanna, gdyby umierała w szesnastym roku życia, w godzinie śmierci mogłaby tak wyglądać. Niesłychanie delikatna twarz, rysy jakby się miały zaraz rozpłynąć, jakby cudem trzymały się razem, twarz, składająca się z samych sprzeczności.
Przedstawił się i patrzył na nią długo i żałował, że nie jest w wieku Emila. Potem, milcząc, podeszli do stolika, potem Filip rozbłysnął na nieco staroświecki sposób, ale całkiem interesująco.
O godzinie 11 odprowadzał Emil Ewę do domu.
— Twój ojciec mi się podoba — powiedziała.
— Co znaczy „podoba“? — spytał nieostrożnie.
W niej siedział zawsze jakiś diabeł:
— To znaczy, że mogłabym z nim. Nie wiesz, że młodym dziewczętom podobają się starsi, siwi panowie?