Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
MÓJ LUD

Była wiosna i nie wiadomo, czy suknie dziewcząt były ciepłe od słońca, czy od ciała.
Była wiosna, „miłość więdnie jak kwiat”, i Ewa nie mogła opuścić Emila.
Dlaczego? Bo byli spętani wspólnymi sprawami, jak kłębem lian, i obrastały ich liany, i można było tylko tak: toporem, jak przez dżunglę. Wrogie czy przyjazne — to nie znaczyło wiele: zaplątywali się w nie coraz bardziej.
Mimo wszystkich znajomych, bardziej lub mniej ciekawych, ona byłaby wygnana (jak Ewa z raju, z raju, gdzie można było wszystko mówić i to nie na wiatr), czułaby się samotna, jak świerk na skraju skał.
Bo z samotnością jest jak z dziewictwem: jest się samotnym, samotnym i prawie nie odczuwa się tego. Gdy się zrozumie, choć na krótką chwilę, że można nie być samym — tama pękła. I Ewa nie mogłaby tak żyć, jak żyła przed poznaniem Emila.
I najważniejsze: byli z jednej rasy, z jednego plemienia, żyła w kazirodczym związku.
Po całej ziemi porozrzucany lud, który nie wie o sobie, lud głodny wiedzenia wszelkiej rzeczy, niespokojny i niepokojący, obłąkany i nawiedzający obłędem, lud, w którym