Strona:Leo Lipski - Dzień i noc.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powinno być. Ja mówię tak z tobą, bo ty jesteś zachodni.
Podeszliśmy pod wrota karceru, które się elektrycznie otworzyły. Naczelnik:
— Melduję, że Achmatow odmówił pójścia do pracy i przybił sobie...
Ona machnęła ręką:
— Prowadźcie.
Ponura cela, oświetlona żarówką. Z judaszem. Ten Achmatow — brodaty chłop. Potężny i chudy.
— No Achmatow, co ty wyczyniasz?
Achmatow milczy, kiwa głową jak wahadłem. Porusza grdyką. To nie jest kanciarz, ooo, nie.
— Achmatow, obywatelka naczelniczka...
Olga przerywa karcerowemu. Widać, że Achmatow jest jeszcze nieprzytomny z myślenia. Że myślał całą noc. I jeszcze wiele innych. I przybił sobie. Groźbami nic się nie wskóra. Dałby się posiekać. Mruga oczami. Ona wskakuje na pryczę, na drugie piętro. Siada obok niego. Mówi karcerowemu:
— Wyjdź!
Po tym bierze do ręki jego olbrzymią głowę. Przestaje nią kiwać, jest zbudzony. Patrzy na nią nieprzytomnie. Ona mówi:
— Jak ci nie wstyd?
On zakrywa członek ręką.
— Za co tu siedzisz?
— Pajdkę chleba skradłem. Nie chciałem wyjść do pracy.
— No, wyciągnij ten gwóźdź.
On wie, że jak wyciągnie to wszystko się zacznie od początku. Ona, zgadując myśli, pyta:
— Na jak długo?
— Trzy lata. Kułak, kułak.
— Jak długo siedzisz?
— Dwa lata.
— Durniu, za rok wyjdziesz.
Ale w nim jest chłopski upór. Ona dodaje: