Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

upomnieć się o obiecaną suknię. Ale ten zabrał ją zaraz nieznacznie do siebie na piętro i tu pocichutku uczynił jej tak wyraźną propozycję co do pierwszeństwa usług, że jej śpiąca dotąd zmysłowość doznała wstrząsu oburzenia. Zalała się rumieńcem. Przeraziła się, że drzwi zamknął na klucz. Zapytała, czy nie możnaby pogadać o tem przy drzwiach otwartych.
— Jesteś albo głupia, albo całkiem bezwstydna! — odparł jej i ponowił propozycję już sposobem poglądowym, popychając ją do sofy i gniotąc uściskiem żebra.
Wtedy narobiła krzyku. Zatkał jej przerażony usta. Otworzył drzwi z klucza. Ale już krzyk jej zwabił z dołu jakąś jejmość, która w chwili, gdy mrugał na Joannę, wprowadzając ją na schody, zajęta była klientelą na drugim krańcu sklepu. Joanna nigdy nie przypuszczała, że ktoś może z taką szybkością być tak gruntownie wytrzaskany po obu policzkach, po łbie, karku i zepchnięty po schodach, jak nieszczęsny Marcieu, obrzucony nadomiar mianami „łajdaka“, „rozpustnika“ i „starego lowelasa“. Ledwo mogła złapać dech, usłyszawszy od zasapanej jejmości następujące memento:
— A i ty, jeżeli przyjdziesz tu drugi raz podniecać mego biednego męża, który jest bezoporny wobec każdego byle ładnego buziaczka, to... dostaniesz tak samo...
Kobieta miała wielkie łzy w oczach, co nie przeszkadzało jej wymachiwać potężnemi pię-