Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kłuć przy pocałowaniu. Myśl całkiem zbyteczna, gdyż przeorysza od lat czterdziestu pokutowała za swój jedyny grzech w życiu: pożądliwe spojrzenie w dwudziestym czwartym roku życia na pewnego młodzieńca, który nie obejrzał się na nią. Zresztą mimo spiczastych rysów i kanciastych ramion, podnoszących nad miarę ciemny habit, co nadawało jej wygląd istoty kolącej, była to osoba czcigodna, nabożna, pełna zasad i nawet dobra, czego dowodem było, iż przez zaciekłość wegetarjańską nie skosztowała od niepamiętnych czasów nawet jajka, aby „nie niszczyć Bożego życia w zarodku“. Była tylko względem ludzi cokolwiek surowa, ale to wynikało już z jej zamiaru uświęcenia każdej istoty, obdarzonej rozumem przez łaskę Opatrzności.
— Drogie dziecię! — rzekła majestatycznym, trochę świszczącym przez luki w zębach głosem — zanim jutro udasz się do kaplicy, zabierzesz się do nauki, zaznajomisz przy wspólnym stole z towarzyszkami modlitw i pracy i poznasz regulamin godzin pacierzy, śpiewów religijnych, trudu umysłowego, szycia, szorowania statków i krótkiego odpoczynku, musisz przebyć pierwszy dzień w samotności dla oczyszczenia się od brudu świata, który napełnia jeszcze twoje zmysły. Taki jest regulamin!
Joasia spojrzała na na nią, jak pomieszaną.
— Co ja tu robić będę przez 24 godzin sama? — spytała.
— Jest tu klęcznik — odparła czcigodna przełożona klasztoru — możesz się pomodlić.