Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie płacono, a te, które — jak mówiła przeorysza — „były wybrane szczęśliwie przez Św. Genowefę i stawały się naczyniem Ducha Świętego“ pozostawały nazawsze w klasztorze, zrzekając się „brudu uciech świeckich“: wypadek rzadki, ale nie całkiem niemożliwy, jak dowodził przykład stałych mieszkanek przybytku St. Aure.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Przeorysza, ująwszy kościstą dłonią Joannę, prowadziła ją pod arkadami, oplecionemi dzikim winogradem, dalej przez zachwaszczone aleje zapuszczonego posępnego parku, przez wyżarte stąpaniem stuleci kamienne schody, przez zawiłe korytarze o ścianach głuchych i sufitach z występującemi plamami wilgoci; i wprowadziła wreszcie oszołomioną, zalęknioną, nie mogącą zebrać myśli, znaleźć słowa w nagłej przemianie losu — do celki o zakratowanem oknie, ciężkich drzwiach dębowych, podłodze z cegieł i umeblowaniu skąpem: żelazne łóżko, przykryte wojłokiem, stolik — inwalida o trzech nogach, oparty o ścianę, krzesełko ceratowe z uciekającem przez dziury włosiem, szafa bez drzwiczek, żałosna umywalka i mały klęcznik, pamiętający z pewnością czasy Karola Wielkiego.
Przeorysza siadła na krześle. Joanna stała przed nią milcząca, smutna. Przypatrywała się jej twarzy, zaledwie widocznej w olbrzymim białym kapturze, gdyby nie nos spiczasty, który — jak pomyślała zaraz Joasia — musiałby strasznie