Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To cała historia! — odparł. Razu pewnego chciałem popełnić czyn nieprzystojny wobec kobiety... dziecka. Zreflektowałem się jednak w porę. Kobieta była ponętną, ale tkwiące w niej dziecko było... świętością. Uciekłem. Pojechałem do ojca. Był to starzec stuletni. Ogromny dziwak! Zastałem go tego dnia w agonii... Po jego śmierci przeglądałem pozostałe w skrytce biórka papiery. Znalazłem tam listy. Był jeden — po matce mojej, który wyjaśnił mi jej tajemnicę. Otruła się. List ten pisany do człowieka, którego pokochała nad życie. Wysłany do Anglii, powrócił z powodu nieodnalezienia adresata i wpadł w ręce mego ojca. Był inny list, w którym człowiek ten korzył się przed mą matką, że ją opuszcza, gdyż ma naturę okrutnie niewierną... nie potrafi kochać jednej kobiety, nawet jej, którą ukochał ponad wszystkie inne!... „Dlatego uciekam — pisze — ponieważ nie jestem godny tak wielkiej miłości, jaką jest twoja!“... I była jeszcze kartka, napisana ręką ojca... do mnie. Brzmiała: „Wiem, że ją wpędziłem do grobu, wymagając bezustannie a próżno, aby odkryła mi nazwisko kochanka. Jej przebaczyłem. Jemu nie mogłem. Okropnie mi będzie umierać, nie nasyciwszy zemsty. Przebacz mi, synu, żem nie uszanował tak rzadkiej w naszym wieku miłości i zabiłem zazdrością twoją czarującą matkę“...
— Nie rozumiem związku zemną tej opowieści! — rzekła D.
— Zaraz powiem... W szkatułce pod listem matki mojej ze słowami: „Odkupuję śmiercią mo-