Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Podpatrzył nas.. Bęben! Ma dopiero 15 lat, a nie daje mi przejść.
— Widać ma gorętszy temperament od starszego. 15 lat i już... Hi! hi! hi!
— Co mam zrobić?
— Nie przeszkadzać. Natura jest mędrsza od nas wszystkich. Wie, czego chce. Możesz odejść, kochanie. Będę spała. Charles jest także miły chłopiec. Podwajam ci gażę.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W tydzień potem zaszedł nocą w pokoiku Joanny na górze niebywały skandal. Dwaj bracia formalnie stoczyli pojedynek na jej pościeli. Poranili się scyzorykami — zabryzgali krwią jej poduszki. Joanna przerażona wtuliła się w kąt. Straciła dech i głos. Było ciemno. Ale czuła, że zsunęli się na podłogę i zadają sobie ciosy. Słyszała, jak dwa splecione uściskiem wściekłości ciała spadały kłębkiem po schodach.
Obaj triumfowali. Żaden nie oddał Joanny tej nocy drugiemu. Jednak zjawili się na śniadaniu trochę zgnębieni, ze szramami i plastrami na policzkach i czole.
Pani La Garde zawezwała Jose i rzekła do niej surowo:
— Sądziłam, że masz więcej rozsądku i... taktu kobiecego, że potrafisz sama uregulować noce i godziny dla chłopców i nie doprowadzisz do gorszącej zwady między braćmi. Jesteś jednak głupia! Odtąd ja będę rządzić podziałem... Dopóki