Strona:Leo Belmont - Kukuryku czy kikeriki.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   16   —

nawet w robactwo smaku przedziwnego. Pióra na jego grzbiecie jakgdyby wypłowiały i pobladły. Tylko czternaście sterówek ogonowych błyszczało jak dawniej, nie! — błyszczało żywiej, szlachetniej, majestatyczniej. I nie bacząc na to, że na pierwszy rzut oka sprawił wrażenie wychudzonej zmokłej kury, niebawem spostrzeżono, że był stokroć piękniejszy, niż przedtem, tylko jakąś pięknością niezwykłą duchową, nadziemską... nadkurzą! Zacna „Kuridża,“ która pierwsza z niewiast pojęła go, poszła za nim i była mu do śmierci wierną towarzyszką, — opowiadała później, że najbardziej ujęły jej serce „właśnie owe pobladłe pióra, przez które jakgdyby duch przeświecał“.
„Kri-kri“, zjawiwszy się po studniowej nieobecności śród swoich, z początku milczał i tylko okiem wodził po zgromadzonych, jakgdyby chciał upewnić się, czy naród godzien jest wysłuchania tych wielkich idei, które on, „Kri-kri“, przyniósł mu ze swojej tajemniczej wędrówki.
Idee, zrodzone w samotności, śród bolesnych rozpamiętywań i głębokich rozmyślań, owoc wpatrzenia się w głąb swojej istoty i w cuda otaczającej natury, gorączkowe płody głodowych wizyi, wspaniałe w formie i w treści, potężne, wzniosłe, zaczepiające o nieskończoność przeszłości i o nieskończoność przyszłości — powinny były posiadać moc przeobrażenia tego prostego, szczerego, barbarzyńskiego w zwyczajach, ale czystego sercem ludu! Tak widać osądził „Kri-kri“, gdy o północy rozwinął skrzydła, zadarł głowę wysoko do góry, czego dotąd koguty nigdy nie czyniły, — i zapiał tę