Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to dobrze. A jeżeli widział i doniesie? To nie jest niemożliwe; jest intrygantem mimo słodkiego głosu. Co wówczas?... Jej stosunek z królem pękał... Skruszy się — i to w sposób hańbiący.
D‘Aiguillon przybył jej zakomunikować, że król nie przybędzie dziś do Wersalu. Czuje się źle. Wino zaszkodziło mu. A jej wypadek z koniem wstrząsnął jego nerwami.
— Czy mi nic nie grozi z powodu mego postępowania? — zapytała hrabina.
— To zależy! — mruknął.
— Od czego?
— Od pani dalszego postępowania... zemną.
— Nie rozumiem.
Wówczas postąpił ku niej i rzekł stłumionym głosem:
— Widziałem wszystko!
Jęknęła. Zakryła twarz rękoma.
— Boże! co sobie pomyślisz o mnie, książę?
— Już pomyślałem.
— Co?!
— Że cię kocham!... kocham oddawna!... że jestem szczęśliwy z przypadku, który odkrył mi, że można wziąć Ciebie i który... oddał Cię w moje ręce.
Była jak sparaliżowana. Czuła się w jego mocy. Jął obsypywać ją namiętnemi pocałunkami. Nie broniła się. Rozumiała, że zjawił się mężczyzna, który ją objął w posiadanie — władniej, niż król, niż wszyscy jej przygodni kochankowie.