Strona:Leo Belmont - Jej pierwsza noc miłości.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   5   —

niego milczeniem jedno słowo: „Nic!“ Przez jeden moment zamierzał iść ku drzwiom i rozpaczliwie wzywać sióstr po imieniu. Opamiętał się. Już musiały odjechać...
Siadł na kanapie i wpatrzył się w tykający zegar. Przerażało go, że czas idzie... że tak będzie trwał długo... a on...
Co on zrobi?..
W okropnem jasnowidzeniu obaczył, że nić wiążąca go z życiem — pękła... I pomimo swoich lat trzydziestu — przygarbił się w tej chwili, jak starzec, złamany wiekiem i długą niedolą.
„Kwestja polsko-litewska“! Co go to obchodziło?.. Co go obchodziło wszystko?.. Ludzie kłócą się o tysiąc głupstw przez wieki. I będą się zawsze kłócić o głupstwa. Nie o jedno, to o drugie. Cóż będzie pisał do nich? Przecie to wszystko jedno, cokolwiek napisze... Wszystkie idee szczytne, które gonił w powietrzu marzeń, wydały mu się naraz ptakami o martwiejących skrzydłach, padającemi w czarną czeluść wieczystej ludzkiej niezgody i wieczystego zgiełku...
Chwytał się za głowę... Co się stało?
Nic... tylko jej nie było!..
Uśmiechu, który opromieniał mu pracę... rozkochanych oczu, które mówiły mu „dobrze“! — słodkiej pochwały, której niekompetencję doskonale znał... ołtarza, na którym składał wszystkie swoje powodzenia literackie, podpory we wszystkich troskach... kwiatu najczulszej przyjaźni śród wszystkich kolców życia... natchnienia twórczych mąk... serca, przy którem grzał się, śmiejąc się z mroźnej wichury za oknami...
Tego wszystkiego teraz nie było. Nie wiedział nigdy, że jest to tak wiele. Nie przypuszczał, że ta malutka, jak opłatek delikatna kobieta — tyle miejsca zajmuje w jego życiu. Teraz zgasło to serduszko — ognisko jego szczęścia — i jakgdyby dokoła niego pękły