Strona:Leo Belmont - Jej pierwsza noc miłości.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   12   —

tekturowego pudełka stawiał opór. Irytował się. Jakgdyby zawarto przed nim wrota do spokoju mogiły. Przypomniał, że w szufladzie kredensu jest duży nóż kuchenny. Poszedł do ciemnego stołowego pokoju. Namacal szufladę, znalazł nóż. Skronie jego pulsowały mocno. Działał jakby w gorączce. Powracając szybkiemi kroki, zawadził ręką gierydon z owocami, stojący na stole. Gierydon spadł. Brzęk szkła rozległ się w ciszy nocnej...
Zdawało mu się, że w kuchni ozwał się stuk, niby odpowiedź. Służąca mogła się obudzić. Nasłuchiwał przez chwilę niespokojnie.
— Przesłyszałem się — pomyślał. Zbudziłaby się nazbyt wcześnie...
Przez jego mózg przeleciała wizja. Zobaczył siebie, leżącego na podłodze, i Zuzię, biegnącą na huk wystrzału do pokoju. Uśmiechnął się. Ten okrutny obraz podobał mu się.
Ta dopiero narobi hałasu na cały dom. Przerazi się...
Nie litował się nad sobą, więc nie miał współczucia dla innych.
Był znowu w gabinecie. Przeciął nożem tekturę w głębi szuflady. Wyciągnął pudełko. Znalazł rewolwer. Obejrzał. Nabity.
— W serce, czy w skroń?... Lepiej — w serce... Pewniejsze...
Myślał, że nie chce oszpecić sobie głowy. Wstydził się tego odruchu myśli, czepiającej się sądów życia, i gorączkowo rozpinał kamizelkę, oddzierał koszulę, rozpaloną ręką szukał właściwego miejsca na ciele...
— Tam, gdzie bije... w samo serce... — szeptał do siebie.
Jeszcze raz błędnym okiem obwiódł pokój...
Zrobiło mu się czegoś żal. Ale już była nad nim