Strona:Leo Belmont - Śmierć genialnego muzyka.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   6   —

w zasadzie... to... Słowem... gdybyśmy nie byli opętańcami... żydowskiej moralności, przerażonej pogromem Sodomy...
— Kłamiesz... chcesz mnie oczyścić we własnych oczach...
— Nie!.. bądź co bądź... Anglia, która zgnoiła Wilde’a za jego grzech... jest dla mnie podlejsza stokroć, niż on... On został prawdziwym chreścijaninem...
— W więzieniu! I w tamtym wypadku... nikt przez to nie umarł!...
— A twoja ekspiacja? Płacisz wartością pełną... większą... Zabijasz geniusz... wszystko, co mógłbyś jeszcze stworzyć!...
— Dziękuję ci... Odejdź! Dasz mi znak, kiedy będzie szósta... gdybym spóźnił...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Minuty posuwały się... ani prędzej, ani wolniej, jak zwykle...
A na dole pod oknami przechadzał się pewien człowiek — i pilnie wypatrywał, czy nie idzie ktoś, co magłby przeszkodzić...
A na górze na tle szyby delikatnie rysował się cień człowieka, który pisał... prędko... prędko... od czasu do czasu zaś przyciskał czoło do szyby i patrzył na dół, czy niema jakiego znaku...
Człowiek na dole niespokojnie wyjmował zegarek — bladł — i zaciskał usta... Zdawało się, że już chce podnieść rękę...
Na górze wybiła szósta. Człowiek na górze odszedł od okna — podniósł wysoko flaszkę — i zrobił ręką ruch serdecznego pożegnania...
Szklankę niósł do ust...
Za chwilę cień na górze znikł. Człowiek na dole mocnym głosem zawołał: „Dorożka!“
Koła zaturkotały u pojazdu!...