Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jeszcze nie rozpoznałeś całej prawdy — to już ją odgadujesz... Przeklęte, nienawistne imię plącze się w twym mózgu... Maska opada z twarzy zbrodniarza, ukazując prawdziwe rysy... Masz go przed sobą... To on... to...
Kto pierwszy wymówił to imię?
Czy wyrzekł je don Luis całym zapałem niezłomnej pewności? Czy może Patrycyusz ze zdziwieniem i z powątpiewaniem?
— Essares bey... Essares bey...
— Tak! Essares bey! — podjął don Luis — Essares bey, człowiek, który zabił twego ojca — rzec można — dwa razy... Poraz pierwszy tam w pawilonie, gdzie wydarł mu szczęście i cel życia — a poraz drugi w ubiegłym tygodniu w chwili, kiedy telefonował do ciebie, aby nareszcie wyjawić ci tajemnicę!... Nie zdążył dokończyć!... biedny Armand Belval!... morderca tym razem wymierzył dobrze!...
Oczy Patrycyusza zabłysły złowrogim ogniem. Już się nie wahał. Essares-bey powinien umrzeć.
— Módl się — rzekł zimno — za dziesięć minut będziesz trupem!...
— Dobrze!... — wykrzyknął Essares, który wyprostował się nagle — zabij mnie!... Ale Koralia zginęła także i moje złoto ocalone!... Umrę, ale nie będziecie mieli ani złota ani Koralii!... Będziesz cierpiał, Patrycyuszu! będziesz palce własne gryzł z bólu!... Wszak kochałeś ją!... A Koralia nie żyje!... nie żyje!...
— Nie krzycz tak głodno, bo ją obudzisz!... — zauważył z niewzruszonym spokojem don Luis!...
Wypowiedział to takim głosem, jakby wygłaszał jakąś najprostszą w świecie uwagę.
A jednak wrażenie było piorunujące.
Szymon-Essares zachwiał się na nogach i opadł na fotel, Patrycyuszowi opadły ręce:
— Co pan powiada?!... Obudzi się ją?!...
— Cóż pana to tak dziwi?... Jeśli się krzyczy zbyt głośno, to można z łatwością obudzić osobę śpiącą...