Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




ROZDZIAŁ V.
CZWARTY AKT DRAMATU.

— Mój kapitanie — rzekł don Luis — pan się zgapił szkaradnie dwa razy... Po pierwsze nie uprzedził mnie pan, że Grzegorz jest kobietą... Po drugie...
Ale twarz kapitana wyrażała takie rozpaczne przygnębienie, że don Luis postanowił zaniechać dalszych wymówek.
Położywszy rękę na ramieniu młodego oficera, rzekł:
— No, no! kapitanie, niech pan nie rozpacza!... Sytuacya nie przedstawia się tak fatalnie, jak się panu w tej chwili wydaje...
Patrycyusz szepnął:
— Chcąc uciec przed tym człowiekiem, Koralia wyskoczyła przez okno...
Don Luis wzruszył ramionami:
— Mateczka Koralia żyje... jest w rękach Szymona, ale żyje...
— Skąd pan to wiedzieć może?... A przytem w mocy tego potwora czy to nie śmierć?! coś nawet gorszego od śmierci?!...
— To groźba śmierci. Ale to życie i wybawienie jeżeli przybędziemy na czas. — I przybędziemy...
— Czy pan jest na tropie?...
— Myśli pan, żem zmarnotrawił te pół godziny!... Pół godziny — to dość czasu, aby niejedną rozwiązać zagadkę...
— A więc spieszmy!
— Jeszcze chwilę poczekamy... — rzekł don Luis, który ciągłe szukał czegoś wokół siebie. — Proszę