Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/393

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   387   —

Drżał na całem ciele, rozszerzonemi źrenicami patrząc w oblicze niepojętego fenomenu. Cała jego istota duchowa uginała się pod ciężarem tej wizyi, każda zaś sekunda podwyższała stopień przerażenia. Niezdolny do ucieczki, niezdolny do podjęcia obrony, osunął się na ziemię. I nie był w stanie wzroku oderwać od tego widziadła, które przed godziną zaledwie w kształcie żywego człowieka zostało przezeń pogrzebane w ciemnościach studni, pod całunem kamieni i granitu.
Widmo Arseniusza Lupina!
Gdyby na jego drodze zjawił się człowiek żywy, to wziąłby go na cel, strzeliłby do niego, zabił. Ale miał przed sobą zjawę! Widział przed sobą istotę, która nie istnieje, a rozporządza jednak całą potęgą nadnaturalności!... Na cóż się zdało walczyć z tem, co nie istnieje? Po cóż podnosić z ziemi broń, która przed chwilą wyleciała mu z ręki i mierzyć z niej w nieuchwytne widmo Arseniusza Lupina?
I ujrzał rzecz niepojętą... Oto zjawa wyjęła ręce z kieszeni. Jedna z tych rąk trzymała papierośnicę, w której rozpoznał swoją, zaginioną przed chwilą własność! Jakże nie przypuścić w takim razie, że nie była to ta sama istota, która ukradkiem wyjęła z jego marynarki papierośnicę, skoro widzi ją teraz, jak wyjmuje papierosa, jak zapala zapałkę, wyjętą również z pudełeczka, które było jego własnością?...
Cud!... Istotne światło zabłysło przy potarciu zapałki! Cud niesłychany! Rzecz niepojęta! Z zapalonego papierosa poczęły unosić się w powietrze prawdziwe kłębki dymu, mającego znany dobrze zbrodniarzowi zapach!
Ukrył twarz w dłoniach. Nie chciał już nic widzieć, nic! Widmo, czy hałucynacya, emanacya innego świata, czy też zjawa powstała z wyrzutów własnego sumienia, wszystko jedno — nie chciał już męczyć swego wzroku jej widokiem.
Ale usłyszał coraz wyraźniejszy odłos czyichś stąpań! Czuł w pobliżu czyjąś obecność! Podniosło się czyjeś ramię! Jakaś ręka spoczęła na jego ramieniu! Ciało jego ujęte zostało w jakieś żelazne zda się kleszcze! I usłyszał — nie mógł się