Strona:Leblanc - Posłannictwo z planety Wenus.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w nocy… Słyszałeś strzały Wiktorynie Beaugrand?… Och! nic mi nie zrobił… Drasnął mnie tylko… ale i ja także chybiłem… No! może za drugim razem uda mi się lepiej… Aaa! nikczemnik!… łotr!…
Chwycił mnie za ramiona i jął gwałtownie mną potrząsać:
— I twój, Wiktorynie, i twój to także wróg… Ten człowiek w monoklu!… Pan Velmot! on chce mi ukraść sekret Noela Dorgeroux, a tobie kobietę, którą kochasz!… Pewnego pięknego poranku zechce on i z tobą porachować się!… A gdybym ci powiedział, że Beranżera go kocha? Aha! podskoczyłeś! Tak! kocha go!… Jest posłuszną niewolnicą Velmota… On ci ją zabrał! Rozbij mu czaszkę, jeżeliś mężczyzną a nie kurą zmokłą!... On itutaj jest… krąży po mieście… poznałem go tej nocy!… Och! Boże! wielki Boże!… gdybym mu mógł wpakować kulę w łeb!…
Massignac rzucił jeszcze kilka przekleńst pod adresem zarówno moim, jak i Velmota. Córkę nazwał zdrajczynią i niebezpieczną waryatką, zagroził mi, że mnie uśmierci — w razie najmniejszej niedyskrecyi, a wreszcie z pianą na ustach i zaciśniętemi groźnie pięściami wyszedł z pokoju — w pozie człowieka, który za chwilę gotów borykać się ze silnym przeciwnikiem.
Złorzeczenia Massignaca nie wzruszyły mnie. Jedynie zabolało mnie brutalne stwierdzenie faktu, iż Beranżera kocha Velmota… Ona ta słodka, cudna moja dziewczyna — miałaby oddać serce swoje nikczemnikowi?… Czy podobna?… Jakąż niezgłębioną zagadka jest kobieta!… Targała mną zazdrość, łagodzona wszakże przez ogromną litość, jaką czułem dla biednej dziewczyny, wplątanej w ponury dramat… Teodor Massignac stawał do walki ze swym wspólnikiem, ona stała pośród nich…

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Oczywiście, że entuzyastyczne sprawozdania w dziennikach spowodowały silniejszy jeszcze