Strona:Leblanc - Posłannictwo z planety Wenus.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zemsty na zbrodniarzu za cenę sławy, za cenę nieśmiertelności dla wielkiego wynalazcy? Wszakże ukrywając przed sprawiedliwością ohydną zbrodnię — stawałem się niejako jej wspólnikiem… Zapanowała cisza niezamącona żadnym szelestem. Wszystkie twarze nacechowane były najwyższem natężeniem nerwów. Spojrzenia wbiły się w szary mur.
Wola tysięcy widzów jednoczyła się z wolą Massignaca, którzy stojąc z pochyloną naprzód głową, badał wzrokiem nieprzenikniony mur.
To on był tym, którzy pierwszy zobaczył światło. Krzyk wydarł mu się z piersi, a ręce frenetycznie uderzyły powietrze. Prawie w tejże samej chwili chór krzyków zabrzmiał wśród publiczności.
Tłum zobaczył: Troje Oczu!…
Troje Oczu zakreśliło na ekranie regularny trójkąt. I nagle te oczy bez powiek, złożone z linii suchych symetrycznych napełniły się wyrazem, które je uczynił tak wymownemi, jak oczy człowieka.
Wyraz twardy, dumny z błyskami złośliwości. I zrozumieliśmy, że to jest spojrzenie jakiejś istoty — tym wzrokiem spoglądającej w życie istoty, która miała się nam dać poznać w życiu realnem…
Tłum nie mógł się otrząsnąć ze zdumienia. Tłum czekał…
I wizya ukazała się jego oczom… Nagle ta cała gromada ludzka — zobaczyła drugą gromadę równ e gęsto zbitą, której poruszenia mieszały się z jej własnemi… Prawie że słyszała szelest kroków i gwar tego drugiego tłumu odzianego w suknie, świadczące, że ci ludzie — są dziećmi trzynastego lub czternastego wieku.
Postacie w mniszych sutannach czuwały nad pracami robotników, wydając rozkazy i nie uchylając się niekiedy od popychania worków naładowanych lub ociosywania kamieni. Kobiety z ludu sunęły z dzbanami wina, nalewając je do kubków zmęczonym pracownikom. Dwaj