Przejdź do zawartości

Strona:Leblanc - Arsen Lupin w walce z Sherlockiem Holmesem.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dokąd mnie Arsen Lupin zaprosił. Lubi on w ten sposób od czasu do czasu oznaczyć mi telegraficznie spotkanie w jakim zakątku Paryża. Bywa wtedy zwykle pełen zapału do życia, radosny, że żyje, jak szczere, dobre dzicko. Zawsze wówczas jakaś anegdotka, wspomnienie czy opowieść przygody dotąd mi nieznanej urozmaica naszą ucztę.
Tego wieczora wydał mi się bardziej, niż zwykle ożywiony. Śmiał się i opowiadał ze szczególniejszym zapałem, z tą ironią wyszukaną, jemu właściwą, ironią bez goryczy, lekką i swobodną. Z przyjemnością prawdziwą patrzyłem na niego i nie mogłem powstrzymać się, by mu nie wyrazić zadowolenia.
— O! tak — zawołał — miewam dni, gdy wszystko wydaje mi się czarujące, gdy życie tętni we mnie, jak skarb nieprzebrany, którego nie wyczerpię nigdy. A Bóg widzi, że żyję nie licząc się!
— I może nadto!
— Skarb jest niewyczerpany, powiadam ci. Mogę go czerpać pełnemi dłońmi i trwonić, mogę rozrzucać me siły i młodość na cztery wiatry, w ten sposób robię tylko miejsce siłom żywszym i młodszym... A po-