Strona:Lafcadio Hearn - Czerwony ślub i inne opowiadania.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dytację. Przyzwyczajony jestem do spania pod gołem niebem, a nauczyłem się nie bać się nigdy o swoje życie.
— Musicie być naprawdę dzielnym człowiekiem — rzekł wieśniak — aby się odwarzyć w taklem miejscu ułożyć na nocny spoczynek. Osławione to miejsce — bardzo złej sławy. Ale, jak przysłowie głosi: Kunszi ajajukini czikajorazu — człowiek wyższej inteligencji nie powinien się bez potrzeby narażać na niebezpieczeństwa, a zapewniam was, panie, że spać tu byłoby rzeczą bardzo niebezpieczną, dlatego, mimo iż mój dom jest tylko nędzną, słomą krytą, chatą, pozwólcie mi zaprowadzić was do niej. Żywności ofiarować wam nie mogę, bo sam nic nie mam, ale jest przynajmniej dach, pod którym możecie spać bez obawy.
Mówił poważnie i Kwairijo, któremu się spodobał uprzejmy ton tego wieśniaka, przyjął jego skromną propozycję. Drwal poprowadził go wąską ścieżką, wiodącą z — gościńca przez gęsty górski las. Była to stroma i niebezpieczna droga, biegnąca czasem skrajem przepaści, czasem nie dająca nodze żadnego oparcia, prócz sieci śliskich korzeni — to znów wijąca się wśród mas spiętrzonych skał. Ale wreszcie Kwairijo znalazł się na wykarczowanej przestrzeni na szczycie wzgórza, z Księżycem w pełni nad głową, przed sobą zaś ujrzał małą, słomą pokrytą, strzechę, z wesoło płonącem wewnątrz światłem. Drwal zaprowadził go do znajdującego się za domem koryta, przez które przepływała woda, sprowadzona z jakiegoś niedalekiego strumienia zapomocą bambusowych rur; tu obaj umyli nogi. Za korytem znajdował się ogród warzywny oraz grupa cedrów i bambusów, a za drzewami widać było blask siklawy, spadającej z wielkiej wysokości i kołyszącej się w świetle księżyca, jak długa, biała suknia na wietrze.
Kiedy Kwairijo wszedł za swym przewodnikiem